Vidal Sassoon
Ten ultramaraton jest zdecydowanie najcięższą imprezą tego typu w Polsce i trzeba być prawdziwym twardzielem, żeby podjąć się takiego wyzwania, a jeszcze większym, żeby go ukończyć. Trasa zawodów miała formę pętli o długości bagatela 1975 km i rozciągała się od Bałtyku do Sudetów. Żeby było mało, to przewyższenia na trasie sięgnęły… prawie 19 000 m! Start i meta były w Świebodzinie, a kolejne punkty kontrolne mieściły się w Sulęcinie (70 km), Starym Kostrzynku (171 km), Pniewie (234 km), Stepnicy (302 km), Niechorzu (386 km), Dąbkach (502 km), Polanowie (563 km), Bornym Sulinowie (668 km), Drawnie (747 km), Barlinku (801 km), Pile (933 km), Pniewach (1032 km), Grodzisku Wielkopolskim (1090 km), Gostyniu (1160 km), Trzebnicy (1277 km), Oławie (1366 km), Złotym Stoku (1450 km), Rudawie (1535 km), Radkowie (1596 km), Ludwikowicach (1623 km), Karpaczu (1705 km), Kościelnikach (1780 km), Iłowie (1838 km) i Krośnie Odrzańskim (1920 km).
Na udział w tych zawodach zdecydował się nie kto inny, jak nasz wielokrotny ultramaratończyk Paweł Sojecki. Dla Pawła to były pierwsze zawody z takim dystansem, wcześniej jego rekordem było 1008 km na Bałtyk-Bieszczady Tour. Nasz zawodnik pomimo różnych przygód nie poddał się i z sukcesem ukończył zawody i w czasie 120:00:44 zameldował się jako 5 na mecie! A żebyście się mogli choć trochę wczuć w jego skórę, poniżej przedstawiamy jego relację z Pięknego Zachodu.
„1975 km w poziomie i
18 000 m przewyższeń - taką trasę
przygotowali na maraton Piękny Zachód organizatorzy Wacław Żurakowski oraz
Henryk Huzar, byli ultramaratończycy znający się na sprawie jak mało kto.
Lepszych w Polsce nie ma. Powstał najdłuższy ultramaraton w Polsce z
zorganizowanym zapleczem, punktami i przepakami.
Na starcie byłem gotowy o 7:50 i czekałem na 8:05 patrząc na zegar i myślami
będąc już na trasie jeszcze wszystko sprawdzam, jeszcze rozglądam się czy
wszystko mam i poprawiam koło przednie, bo wydaje mi się, że zamykacz jest za
słabo zamknięty. Dociskam go mocniej i zrywam gwint, nie mam mocowania koła, a
2 minuty do startu. Krzyczę czy ma ktoś zamykacz do koła, nikt, kręcą głowami,
już myślę, że do 9:00 poczekam aż otworzą sklepy w Świebodzinie, kupię i
wystartuję z 2 godzinnym opóźnieniem, ale Zdzisław Kalinowski idzie do
samochodu, wyciąga z roweru i mi daje. Ja tylko mówię, że jeszcze nie
wystartowałem a już się dzieje.
Po starcie jechałem swoim tempem, kontrolując parametry, tempo jednak było dość
duże, bo jechaliśmy z wiatrem bocznym sprzyjającym aż do wybrzeża, później
trochę się zmienił i był bardziej lub mniej niesprzyjający. Czołówka poszła
mocno jak na 700 km, Wojtek Gubała zwycięzca Pięknego Wschodu, Karol
Wróblewski, dojeżdżałem do nich jako 3 na punktach, mam kontakt, chcę tak
jechać, ja jestem tu nowy, nie jechałem jeszcze ultra ze spaniem, a oni to
ścisła czołówka, więc chcę się czegoś nauczyć. Tak jedziemy do 563 km do Polanowa,
gdzie ze zmęczenia nie zdążyłem się wypiąć i zaliczam glebę przed punktem
kontrolnym, na tyle niefortunną, że krzywię wózek od przerzutki. Ruszając z
puntu zaczyna się podjazd, zwiększam przełożenie i wózek wchodzi mi w szprychy,
na szczęście nie uszkadzając ich, bo prędkość była mała. Zostaję, rozkręcam, prostuję
i ruszam dalej sam.
Na 668 km zaliczam pierwszy kryzys w Bornym Sulimowie, puchnie mi warga, mam objawy
wstrząsu wysiłkowego, słońce 36 stopni robi swoje po bardzo zimnej nocy, gdzie
temperatura spadła do 4 stopni. Postanawiam że 150 km jadę jeszcze i uderzam w
kimę w Barlinku. Tak też robię, dojeżdżam znowu czołówkę, która już
chrapie na punkcie więc robię to samo, zakładam 2 godziny, punkt obsługują
koledzy z maratonów, więc jeszcze trochę rozmów i śpię.
Wstaję zregenerowany i ruszam, widzę, że tempo fajnie mi wzrosło odzyskuję siły,
kierunek Piła i wiem że na 1030 km jest przepak i tam chcę też trochę pokimać.
W Pniewach mam kolejny problem, idąc na drzemkę wyłączam garmina, żeby nie
rozładował się, niestety później już go nie mogę włączyć, zabił go dystans, nie
może odczytać pliku i zostaję tylko z nawigacją, która mnie kieruje i pokazuje
tylko prędkość. Nic nie mogę kontrolować, jadę po prostu na czuja i w ten
sposób założenia średniej mocy kontroli kadencji przestały działać.
Wjeżdżam w góry i pierwszy punkt z jedzeniem chcę jak najwięcej się najeść żeby
mieć na czym ruszyć. Niestety punkt jest zamknięty, bo otwierają go dopiero o
10:00 a jest godzina 7:00, jadę dalej i pod Złoty Stok konkretny podjazd,
odcina mnie i muszę zejść z roweru, końcówkę góry pokonuję pieszo w skarpetkach.
Zjeżdżam do Lądka Zdroju i od razu szukam czegoś otwartego, zamawiam 2 obiady i
czuję, że mogę jechać dalej. To był jedyny podjazd jaki schodziłem z roweru. Wszystkie
następne pokonywałem jadąc, pewnie że tempo było 7 - 10 km /h, ale w nogach 1,5
tysiąca robi swoje. W górach spędzam sporo czasu, bo skutecznie mnie wyhamowują.
Podjazdy wjeżdżam z rozpiętą koszulką, na szczycie staję, zapinam się, ubieram
jeszcze bluzę i dopiero zjeżdżam w nocy, żeby się nie doprawić, organizm
zupełni e bezbronny przed infekcjami. Zjazdy stają się niebezpieczne, ponieważ
cały zjazd ziewam i walczę ze snem i to mija na kolejnym podjeździe, takie
doświadczenie. W końcu mijam Karpacz, gdzie również wciągam 2 obiady i po
kolejnych ciężkich podjazdach w Górach Izerskich wyjeżdżam już na płaskie
tereny i zmierzam do mety, nie śpię już tej doby chociaż jak się okazało był to
błąd, bo 2 godziny snu znacznie przyspieszyło by mnie później.
Na 10 km przed Świebodzinem schodzę z roweru i robię 10 minut drzemki pod
drzewem, nie mogę utrzymać otwartych oczu, więc po chwili ruszam dalej i wpadam
na metę. Startowałem 8:05 w środę i przyjeżdżam 8:05 poniedziałek, czas to 120
godzin i 44 sekundy i jest to 5 czas.
Sportowo jest to dla mnie największe wyzwanie, jakiemu stawiłem czoło w życiu,
jestem bardzo szczęśliwy, że udało mi się tego dokonać. Jak pisałem, nie mam
doświadczenia w tak długich dystansach, życiówkę poprawiłem prawie 2-krotnie.
Na pewno brakowało mi wskazań licznika, według których miałem jechać, na pewno
za mało dawkowałem sobie snu. Reszta wyszła dobrze i jestem zadowolony.
Psychika tu jest kluczowa, różne rzeczy chodziły mi po głowie, ale nie miałem
ani razu momentu zwątpienia, myśli o rezygnacji. W Pniewach była możliwość
zjechania na Świebodzin i wtedy zaliczone jest 1001 km i dystans średni, nie
pomyślałem ani razu o tym żeby tak zrobić.
Dziękuję za kibicowanie, śledzenie i komentarze, to bardzo mnie motywowało, a czasu
miałem sporo, więc czytałem i coś tam wrzucałem z trasy.
Teraz czeka mnie regeneracja i start 30 czerwca w Pierścieniu 1000 Jezior 610
km :-)
Uczę się chodzić, jak na razie ciężko dojść do siebie po takim dystansie :-)”
Paweł, jesteś wielki! Bijemy pokłony i chylimy czoła za to, czego dokonałeś! Jesteśmy ultra dumni, że mamy w swoich szeregach takiego wojownika, który z każdym występem sprawia, że nie potrafimy się nadziwić, ile można dokonać na rowerze! Składamy bardzo, bardzo, bardzo serdeczne gratulacje za wyczyn, który jest przeogromnym sukcesem! Dziękujemy za tak fantastyczne reprezentowanie nas na zachodzie Polski. Życzymy szybkiej regeneracji po tym wyczynie i kolejnych sukcesów w swoich niesamowicie ambitnych startach! Formy chyba życzyć nie musimy, bo jest na niesamowicie wysokim poziomie. Jedynie więcej szczęścia, bo tego trochę zabrakło w te czerwcowe dni.
Komentarze
Paweł wielkie gratulacje,brawa i ukłony dla Ciebie. Super wyczyn!!! Podziwiam:)
Nie wiem ! Ja po prostu nie wiem co napisać! Nic z tego nie kumam ! Nie znam takich słów ,które by opiewały wyczyn jaki dokonałeś bracie!!! Nawet nie próbuję ! Po prostu pochylę głowę i uczczę tą chwilę minutą milczenia._._._._._._._._._._._._._.!
Brak słów, po prostu Paweł Wielki. Szacun ogromny. Daje dużo do myślenia taki występ. Faktycznie trudno coś dodać, napisać, słownik za ubogi, żeby znaleźć odpowiednie słowa na taki wyczyn. Podziw.
Brawo, gratulacje i powodzenia w jeziorach. Jak chcesz to mogę Cię zaprosić na krótki rozjazd w górach:), to nogi wrócą same do równowagi:) Przecież teraz takie 140 km to dla Ciebie rozgrzewka i spacer:)
Kto choć raz zaznał lotu zawsze będzie chodził z oczami skierowanymi w niebo. Szybowałem w stronę morza, wnosiłem się ponad góry, upadałem i wstawałem silniejszy. Nic nie będzie już takie jak przed ... każdy kilometr każdy metr nabierają innego wymiaru, stają się celem, stają się drogą. Wszystko to pozwala nabrać oddechu, pozwala uwolnić duszę, pozwala rozwinąć skrzydła i trwać w tym momencie. Bariery, ograniczenia upadają stają się tylko wytworem wyobraźni a rzeczywistość pcha nas do sukcesu :-)
Który to poeta napisał? Chyba, że mamy takowego w drużynie.
Kurna ,jak to który ? Czuć tu Pawła w każdym zdaniu,wyrazie i literce ! To jest właśnie relacja z ostatniej pielgrzymki Pawła , podana w sposób literalny,poetycki,metaforyczny i bardzo osobisty. Piękniejszego malowania poetyką przeżyć kolarskich nigdy nie czytałem ! To moje chałturzenie jest z pod znaku cepa i siekiery,takiej upadłej piwnicy pod baranami. Jakie talenty nasze chłopaki z Jaworzna jeszcze ukrywają ??? Mistrzu po raz drugi chylę głowę z szacunku i uczczę ten moment drugą minutą ciszy._._._._._._.!
No właśnie tego samego zdania jestem, my umiemy ułożyć coś w rodzaju, zjadłem naleśniki, nażarłem się jak dziki. A tu czysta poezja.
Ha,ha,ha! Dobre,dobre ! Ale mamy swój niepowtarzalny klimat , taki przaśny i rubaśny. Żeby wejść na wyższy poziom trzeba czterocyfrowe dystanse jeździć.
Paweł na bieżąco śledziłam Twoje poczynania na FB i cały czas dopingowałam i bardzo się cieszę, że udało Ci się ukończyć tak trudny dystans. Chyle czoła i OGROMNE GRATULACJE DLA CIEBIE !!!!!