Jean de Gribaldy
Sobotni wyścig swój start i metę miał w pobliskim Godowie, a
do wyboru były 3 warianty trasy.
Wariant najdłuższy nie dość, że przyprawiał o zawał samym
dystansem, to na dobitkę walił metrami w górę, bowiem przy 510 km do pokonania
było… ponad 7100 m przewyższeń! Zaraz po starcie zawodnicy skręcali na Czechy,
by m.in. pokonać niewdzięczną górę Łysą Horę. Po 250 km czeskich szos kolarze
przez Rybnik, Bielsko, Żywiec, Istebną, Wisłę, Ustroń i Cieszyn wrócili do
Godowa. Limit, w którym należało się zmieścić wynosił 34 h.
Wariant MINI (swoją drogą ta nazwa to raczej sarkastyczna forma ;)) liczył 330 km, a suma przewyższeń sięgnęła ponad 4700 m! Trasa biegła identycznie jak w wariancie najdłuższym, jednak z Rybnika kolarze wrócili na metę przez Jastrzębie-Zdrój, nie odwiedzając Beskidu Śląskiego i Żywieckiego. Limit na tym dystansie wynosił 24 h.
W przypadku ostatniego, najkrótszego wariantu trasy (100 km,
prawie 800 m w górę) zawodnicy nie zjeżdżali do naszych sąsiadów zza granicy, a
trasa prowadziła po powiecie wodzisławskim, rybnickim i Jastrzębiu-Zdroju. Choć
trasa do trudnych nie należała, jednak organizatorzy narzucili limit 6 h.
Widząc dystans ponad 500 km można się łatwo domyślić kto
zjawił się na starcie. Naszych dwóch doświadczonych długodystansowców postanowiło
podjąć rękawicę i zmierzyć się z ciężką trasą.
Jednym z nim był nie kto inny jak prawdziwy gladiator na
Polskich szosach, bo tam gdzie dużo kilometrów tam zawsze… Paweł Sojecki. Nasz naczelny ultramaratończyk pomimo kontuzji nogi
wystartował i niestety nie obyło się bez pechowych przygód. Na zjeździe z Łysej
Hory, 3 km od szczytu złapał kapcia i jak się okazało stracił swoją torbę z
dętkami i osprzętem naprawczym… Nie zostało mu nic innego jak bieg pod górę w
poszukiwaniu zguby. Inny zawodnik podjeżdżający pod Łysą poratował go łatką,
więc po zaklejeniu dziury mógł wjeżdżać pod górę, a po jakimś czasie na
szczęście ten sam kolarz zwiózł mu z góry torbę, za co pięknie dziękujemy w
imieniu całej drużyny! Paweł mógł
już wyruszyć w dalszą trasę, jednak po 2 km łatka puściła i musiał wymieniać
dętkę. Na szczęście do końca trasy obyło się bez przykrych przygód (no chyba,
że za przykrą przygodę można uznać podjazdy 20% po 400 km w nogach ;)).
Ostatecznie nasz gladiator przyjechał na metę w fantastycznym czasie 21:33:49,
co jednocześnie było fenomenalnym 5 czasem w kategorii SOLO oraz 6 wśród wszystkich
śmiałków na królewskim dystansie!
Drugim naszym zawodnikiem na najdłuższym wariancie trasy był
Stanisław Abrachamczyk, którego
nazwisko także nietrudno było zgadnąć, bo doskonale wiemy, że także lubuje się
w takich ultramaratonach! Stachu także
świetnie poradził sobie z trasą i na mecie zameldował się w czasie 29:11:59, co
dało mu 35 rezultat w kategorii OPEN oraz 51 wśród wszystkich zawodników!
A na dystansie 350 km absolutnym królem okazał się Grzegorz Otfinowski, który praktycznie od samego początku kręcił jak szalony na samym
przodzie! Nasz drużynowy harpagan wywalczył genialny czas 12:50:00, który
okazał się najlepszym ze wszystkich startujących! Prędkość średnia, jaką
osiągnął na tym piekielnie długim i piekielnie ciężkim maratonie sięgnęła
prawie 26 km/h! Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem niesamowitej formy jaką
reprezentuje Otfin i z
niecierpliwością czekamy na komentarz z opisem jego sobotnich zmagań!
Także na tym dystansie wystartowali i z powodzeniem go
ukończyli Dominik Rygała, Wojciech Jaworek oraz Marek Sieńko. Nasi chłopcy poradzili sobie pierwszorzędnie i uzyskali następujące czasy: 16:59:44,
17:07:56 i 17:12:41, co przełożyło się na 33, 36 i 37 miejsca w całej stawce!
Tutaj szczególne gratulacje należą się Markowi, dla którego były to pierwsze w życiu zawody. Tym bardziej czapki z głów się należą, że od razu rzucił się na głęboką wodę, bo na 350 km z takim profilem trasy niejeden "stary wyjadacz" wysiada ;-). Pierwsze zawody i... pierwszy kapeć na nich, bo on, podobnie jak Paweł, złapał gumę na zjeździe z Łysej. My wierzymy, że to na szczęście, a i cenne doświadczenie nabyte!
A na 100 km miłą niespodziankę zrobiła nam Joanna Kopciowska-Wątroba i
wystartowała w naszym pięknym, Jas-Kółkowym, różowym stroju :-). Asia na trasie poradziła sobie świetnie i z czasem 03:21:27 uzyskała prędkość średnią sięgającą prawie 30 km/h!
Serdecznie gratulujemy naszym niezawodnym zawodnikom fenomenalnego
występu! Ukończenie takiego piekielnie ciężkiego maratonu to nie lada wyczyn, a
Jas-Kółki tak licznie pojawiły się na starcie i pokazały moc w nogach! Z całego
serca dziękujemy za kapitalne reprezentowanie nas na rodzinnych ziemiach!
Życzymy wielu sukcesach w nadchodzących zawodach kolarskich oraz tradycyjnie
szczęścia, bo pech znów niestety dał o sobie znać!
Komentarze
Chyba maraton stworzony pod naszego Naczelnego Harpagan, idealnie pasuje do jego charakteru. Brawa wielkie za piękne zwycięstwo, byłeś Otfin nie do doścignięcia. Paweł znowu pech, a było by pudło, ale moc dalej jest. Stachu ciągle do przodu, że Was siedzenie nie boli od tych km. Nie wiem, czy największe brawa nie należą się Markowi, wielkie, wielkie graty, jest wielka wola walki u Ciebie, poradziłeś sobie pierwszorzędnie. Dominik i Wojtek gratulacje za przejechany dystans. Asia gratulacje za start i fajnie, że nasz róż Ci pasuje, na pewno nasza drużyna ma same plusy dzięki Twojemu startowi. Wszystkim serdecznie i bardzo dziękuję. Brawo Wy!
Gratulacje dla wszystkich startujących, gratuluję świetnych wyników. Na relację "kolarza-turysty":) raczej nikt nie czeka, chyba każdy liczy, przynajmniej ja na relację Pawła i Otfina. Chciałbym tylko bardzo podziękować Dominikowi za słowa, które podbudowały mnie moralnie, jak cierpiałem na podjazdach z powodu lewego kolana. Ból to jedno, ale to co siedzi w głowie to inna bajka. Dominik!!! Bardzo Ci jeszcze raz dziękuję za te słowa.
Wojtek, my z niecierpliwością czekamy na relację każdego startującego, bez wyjątku ;-). Myślałam, że to oczywiste! :) Wywołałam do tablicy Otfina, bo gdzieś wsiąknęły jego humorystyczne komentarze ;-) do tego nawiązywałam w tekście i przyznam, że to trochę mała prowokacja, żeby się odezwał ;-).
Tak, tak Olu, wiemy. Mój tok myślenia nie zawsze udaje mi się dobrze przełożyć na piśmie haha.
W takim razie ja coś napiszę, bo chyba wypada ze względu na mój debiut w jakichkolwiek zawodach kolarskich. Sam start był dla mnie wielką niewiadomą, bo byłem świadomy ogromnych przewyższeń na trasie i nie miałem pojęcia jak zareaguje mój organizm na tak długiej trasie. Ostatnio mam bardzo mało czasu na jazdę, więc obawy były jeszcze większe. W mojej grupie startowej był Wojtek, a tuż za nami jechali Otfin z Dominikiem. Parę kilometrów przed Łysą Horą przeleciał obok nas Otfin, to był jedynie świst i już Go nie było widać, hehe. Podjad na Łysą wziąłem na spokojnie razem z Dominikiem, który też nas dogonił ze swoją grupą. Zjeżdżając z Łysej, około kilometra od szczytu, złapałem kapcia. Opona na szczeście przeżyła, szybka wymiana dętki i akurat przejeżdzał Darek Puzoń, pomógł w pakowaniu grató do torby podsiodłowej i mogłem kontynuować jazdę. Z pierwszego punktu żywieniowego (88km trasy) wraz z Wojtkiem i Dominikiem wyjechaliśmy już razem i do końca maratonu to się nie zmieniło. Przed nami było jeszcze sporo jazdy, trochę cieżkich podjazdów, szczególnie na Pustevny. Każdy miał chwile zwątpienia, ale w grupie raźniej, wspieraliśmy się nawzajem. Od Pustevnego pogoda się pogorszyła, ale mieliśmy szczęście i uniknęliśmy deszczu. Ta druga połowa dystansu była już dla mnie gorsza, robiło się ciemno, dopadało zmęczenie. Ostatnie 40km to już odliczanie. No ale udało się, po nieco ponad 17 godzinach dojechałem do mety, chłopaki parę minut przede mną. Jestem bardzo zadowolony, że udało mi się przejechać ten morderczy maraton. Dziękuję Dominikowi i Wojtkowi za wspólpracę, często mocno ciągnęli pociąg i nadawali dobre tempo. Chylę czoła przed Otfinem za czas jaki osiągnął oraz przed Pawłem oraz Stachem za przejechanie kolejnych 180km po równie wymagających górach. Dzięki Andrzej za miłe słowa, to byłdobry debiut:) Na mecie, będąc bardzo zmęczonym, powiedziałem sobie, że już nigdy w życiu nie zapiszę się na taki maraton, ale dzisiaj tak się zastanawiam co też organizatrozy wymyślą w przyszłym roku :)
Gratuluję wszystkim ukończenia tak morderczego maratonu, jak obserwowałem Wasze nadajniki GPS to gały mi wyłaziły, szczególnie na widok pozycji Otfina choć wiedziałem jaki ma plan . Paweł i Staszek dołożyli do pieca prawie drugie tyle, niesamowite. Jeszcze raz WIELKIE GRATULACJE.
Dzięki Wszystkim za słowa pochwalne ! Krótki opis z zawodów umieszczam teraz na Stravie . Zdrów !
Wielkie gratulacje! Jesteście niesamowici.
Zlikwidujmy naszą stronę i załóżmy sobie wszyscy stravę.
Grześ toś pojechał po bandzie.
Chyba nie doczekam się już żadnej relacji, obym się mylił, to przedstawię moją. Może zacznę nietypowo, od piątku, razem z Grzesiem odbieramy pakiety startowe i od tego momentu zaczyna mi się udzielać trema, stres związany ze startem. Piątek już dawno minął, a ja oczy dalej wielkie jak pingpongi, w końcu usypiam i za niedługo o 6.00 pobudka. Pogoda zapowiada się rewelacyjnie, więc humor jest. Na śniadanie mam 4 jajka i jedną grahamkę, takie śniadanie najlepiej mi pasuje w dzień długiej jazdy. Na starcie jestem razem z Markiem o 9.05, tradycyjnie witam się ze wszystkimi z grupy, 9.10 i zaczyna się kolejna podróż. Na początku razem z Markiem z tyłu, obserwuję jak zachowują się pozostali z naszej grupy, jest ok, wszyscy razem i co najważniejsze równo. Podjeżdżam na czoło i proponuję abyśmy jechali po zmianach do pierwszych górek. Propozycja zostaje przyjęta i ustalono że zmiany są co 3km. I tak jechaliśmy razem aż nie kto inny jak Otfin nadjechał, i zawołał "dawać Jas-Kółki, jedziemy" no to mi nie trzeba było dwa razy mówić, dwie koronki w dół i "pocisłem" za Otfinem. Dwie albo trzy zmarszczki, jakieś zjazdy i kilka km. razem aż do skrzyżowania w lewo Grześ przejechał a ja musiałem auto przepuścić i jak skręciłem, to zderzyłem się ze ścianą wiatru czołowego. Nie miało to sensu wypluwać płuca i tracić siły w pogoni za Otfinem, jak i tak za nie długo zaczynał się podjazd na Łysą. Dojeżdżam do skrętu w prawo i zaczynam podjazd. Nie całe dwa kilometry od początku podjazdu kręcę już tylko prawą nogą, a lewą tylko mogę ciągnąć bo kolano zaczęło boleć, jak jechałem bez największej koronki z tyłu. 27 koronka przy moim gabarycie i moich nogach to zdecydowanie za twardo. Uparty jak osioł tak wyjechałem na sam szczyt, zamiast stanąć i usunąć awarię, no ale potem ktoś by powiedział że taki słaby i staje co 5minut na przerwę. Na podjeździe spotkałem Irka oraz Darka, istny zlot Jas-Kółek:). Łysa zdobyta zjazd w dół i tam czekam na Marka oraz Dominika. Po około 15minutach czekania nadjechała grupa i mówią że oni na górze odpoczywają, więc ja zabrałem się z nimi. Na punkcie żywieniowym zjeżdżają się wszyscy razem i dowiaduję się że Marek złapał jeszcze kapcia. Później w mniejszym lub większym odstępie jedziemy razem. Cały czas byłem aktywny z przodu, podjazdy, zjazdy, na prostych, jechało mi się bardzo dobrze, niczym się nie przejmowałem i nic nie miałem pod kontrolą hehe. W połowie jednego podjazdu od Pustewnego w końcu postanawiam ustawić tą tylną przerzutkę i mam już przełożenie 1:1 :). Dojeżdżamy do początku podjazdu na Pustewny i okazuje się że w bidonach susza. Postanawiamy jeszcze po drodze zrobić krótki odpoczynek i ruszamy na górę, nie było łatwo bo mnie brakło prądu, nawet wciągnąłem dwa żele, ale za wiele to nie pomogło. Na górze posiłek, uzupełnienie bidonów, odpoczynek i jazda w dół. Zjazd na szpicy i po wjechaniu w miasteczko zeszłem na tył. Dwa razy doszło do bardzo niebezpiecznych sytuacji, po których nie bardzo chciałem jechać na kole, nie wiem czy spodenki miałem mokre z potu czy z czegoś innego:), odpuściłem kilka metrów i tak jechałem. Zaczęły się krótkie podjazdy i odezwało się już na amen lewe kolano, w ogóle nie umiałem już kręcić nogą pod obciążeniem, chłopaki na tych podjazdach nie forsowali tempa i czekali na mnie. Dojeżdżając do nich na prostych, dawałem mocne zmiany, żeby odrobić stracony czas. Po kolejnych takich sytuacjach chciałem żeby na mnie nie czekali, źle się z tym czułem że mocno spowalniam ich na podjazdach, wtedy Domin zaproponował przerwę i powiedział że ja ich tyle czasu ciągnąłem i nie zostawią mnie teraz (czy jakoś tak). Bardzo mi te słowa pomogły. Dostałem tabletkę przeciw bólową od Mirka i pojechaliśmy dalej. Gdy ruszałem wpiąłem się lewą nogą i nią nacisnąłem, już myślałem że to koniec jazdy, ból jak by mi się kości łamały, wypiąłem nogę i kręciłem tylko prawą. Skończył się podjazd i wpiąłem się i jakoś znowu mogłem kręcić. Po jakimś czasie ból już nie był tak mocny (tabletka Mirkowa zaczęła działać) i mogłem znowu jakoś normalnie kręcić. Mijając Hat znowu zaczęło mi brakować picia, jeszcze parę łyków i pustki, Dominik i Marek ratowali wodą, mijaliśmy stację paliw ale nie bardzo chcieli się już zatrzymywać. Podjazd w Syryni i powtórka z rozrywki brak prądu. Później Marek trochę osłabł i zostawał z tyłu, ale udało nam się w komplecie zameldować w Rybniku. Tam posiłek, picie i ruszamy na ostatnie kilometry. Docieram do mety sam , przede mną Dominik z grupką, a za mną sam Marek. Mini maraton zaliczony, ale jakoś czuję niedosyt bo nad niczym nie panowałem i jak to mówi naczelny harpagan Otfin nie wyjechałem się na maxa. Moim kompanom bardzo dziękuję za miłe towarzystwo oraz wspólną jazdę i pomoc. Markowi gratuluję życiowego dystansu, Dominikowi dobrej formy mimo odpuszczenia intensywnych treningów. Dziękujemy również naszemu kompanowi Mirkowi za prowadzenie nas po śladzie maratonu, za okazaną mi pomoc, choć sam chciał już zawracać do domu. Grzesiowi już się kłaniałem za tak świetny występ, mimo iż też miał potknięcia. Ukłony również dla Pawła i Stacha, o ich zmaganiach prawie nic nie wiem. Dziękujemy pani redaktor za materiały do poczytania Życzę wszystkim Jas-Kółkom zrealizowania swoich planów i osiągnięciu celów sobie wyznaczonym. Pozdrower. Ps. Przepraszam za stylistykę, gramatykę itp.
Można powiedzieć, żeś przejechał "mini" maraton jedną nogą, teraz wyleczyć kontuzję i niech się wszyscy boją. Jeszcze raz brawo.
Gratulacje dla wszystkich to był bardzo trudny maraton i wielu się o tym przekonało, nawet niektórzy zawodnicy i zawodniczki z czołówki ultra musiało zaliczyć DNF-a. Zwiedzając Łysą Górę zauważyłem Agatę Wójcikiewicz siedzącą z kołem przy drodze. myślała ze ma gumę okazało się że ma rozwalone zupełnie koło Podejrzewam że zjeżdżając cały czas hamowała i przegrzała karbonowe obręcze że je stopiła i rozerwało obręcz. Kosma Sz też siedział w rowie z rowerem przed Rybnikiem ale tu się nie zatrzymywałem machnął tylko ręką. Dla mnie złapanie gumy było zbawienne bo inaczej bez torebki to jak kobieta nie dałbym rady hahaha. Dzięki za wspólną jazdę z Otwinem, którego dopadłem na Pustevnym i później na zająca jechaliśmy żeby nie łamać regulaminu aż do Rybnika, on dawał mi lekcje na podjazdach ja mu na płaskim starałem nie być dłużnym hahaha fajnie się jechało. Moim założeniem TDS było treningowe przejechanie przed Pięknym Zachodem bo generalka w Pucharze Polski to mój cel w tym sezonie. Przede wszystkim sprawdzenie nogi, jestem zadowolony bo nie spuchła mi po tym maratonie jak po Pięknym Wschodzie gdzie nie mogłem chodzić. Odczuwałem ból i przez 2 dni był lód ale jest dobrze. Na TDS nie jechałem wygrać a wygrałem miał być trening a było piękne zwycięstwo nad tymi górami i moimi słabościami. Mimo ponad 40 minut straty na Łysej Górze i różnych myśli jakie wtedy chodzą po głowie jak czołg ruszyłem z niej aż do Godowa. Na Pustevnym zabrałem tylko wodę i rura dalej w Rybniku nawet zapomniałem wody, zjadłem szybko zupę ubralem ciepłe ciuchy i dalej. Zebrałem kolejne cenne doświadczenie przed kolejnymi startami. Nie ma maratonu żebym coś sobie nie uświadomił i zmienił w kolejnym. Teraz kilka elementów przy zjazdach nie grało jak powinno. Do następnego teraz wdrażam młodzież Jadę do Łasku z Marcelem, który zaliczy swój pierwszy start w maratonie :-) ja treningowo po płaskim dam czadu. Pozdrawiam Was Wszystkich i jeszcze raz Wam gratuluję ukończenia tego maratonu !!
Brawo :)
Tak Paweł każdy kto ukończył ten maraton, nie zależnie od dystansu wygrał, a poziom trudności trasy też był wysoki, plus jeszcze jakieś przygody do tego to już kolejny level wyżej. Najważniejsze aby wyciągnąć z tego wnioski. Dziękuję Prezesie, lewą nogą i tak kręcę na poziomie 80%, bo jest o wiele słabsza od prawej, no i od jakiegoś czasu widzę że mięśnie się w niej jakieś budują hehe.
Obserwowaliśmy Was na trasie i nie wiedząc, że masz gumę, myśleliśmy, że góry Ci nie służą. Ale później zauważyliśmy, że w miarę dystansu jedziesz coraz lepiej i tym samym tempem co Otfin. Wytrzymałość Paweł u Ciebie jest niesamowita.
Dopiero teraz mam trochę czasu, aby coś dodać od siebie na temat tego Maratonu. Tour de Silesia, zaczyna mi się podobać, tworzą go ludzie , którzy sami biorą udział w takich maratonach. Super atmosfera,dobra organizacja, co prawda nie są to wyścigi ,ale rywalizacja jest obecna :). Trasa bardzo mi się podobała, super widoki, jednak do takiego maratonu trzeba się przygotować. Tego mi zabrakło. Trochę zlekceważyłem przewyższenia ,już po Lysą Horę miałem problem ze skurczami, Marek dzięki za wspólną wspinaczkę i słowa otuchy.Na górze trochę odpocząłem ,ale to był dopiero 66 km, a gdzie tam do końca. Na szczęście żurek i cola przywróciła mnie do ponownego stanu użycia. Z Lysej jechaliśmy razem Mirkiem( kolega z pracy) i Juraszkami do pierwszego punkt żywieniowego. Tam spotkałem Wojtka i Marka. Mirek pod nawrocie bólu kolan, zdecydował ,że zrezygnuje z dalszej jazdy. Nie namawiałem go do dalszej jazdy, bo wiedziałem ,że nie jeden już przez taką jazdę z bólem przypłacił zdrowiem. Od tego momentu jechałem już z Markiem i Juraszkami. Wojtek z punktu wyjechał trochę wcześniej, ale po drodze przed Pustevny nasze drogi ponownie się połączyły ;). Jestem pod dużym wrażeniem jazdy Wojtka, naprawdę ciągnął całą grupę, zero zmęczenia.Widać ,że treningi z młodzieżą i Otfinem nie idą w las. Do Pustevnego jeszcze się męczyłem, bardzo ciężko mi się jechało. Tam trochę odpoczęliśmy i trochę się posililiśmy (makaron jednak nam nie podszedł, ale to chyba ze zmęczenia, za to kołocze mega.) Już mieliśmy jechać gdy nagle patrzę Mirek, mówię chłopie co ty miałeś wracać, odpowiedział : że wziął przeciwbólowe tabletki i kolana przestały go boleć, a wracać już mu się nie opłacało. Ok, czekamy na niego aż się posili i odpocznie i postanowiliśmy dalej jechać w czwórkę. Od Pustevnego kilometry już leciały bez problemu. Trzeba było tylko kontrolować trasę czy dobrze jedziemy (bez dobrej nawigacji nie ma co jechać takiej trasy,łatwo się pogubić). Dzięki Mirek,za pilotaż podczas maratonu.Zachód słońca zastał nas wokół pól rzepakowych - piękny widok, mi osobiście dodał większego kopa. Przed Ostravą Wojtek miał , kryzys i tak jak napisał w poprzednim komentarzu , chciał abyśmy jechali sami. Nie było mowy, naprawdę zrobił dobrą robotę, myślę ,że dzięki niemu ten maraton przejechałem i teraz mieliśmy go zostawić na pożarcie wilków ;). Na szczęście Mirek dał mu swoje tabletki i pomogło . Nie wiem, co to za table wozi przy sobie, ale muszą być mocne:).I tak w osonie nocy dotarliśmy do granicy RP. Przed Rybnikiem kryzys dopadł Marka. W Rybniku na punkcie, trochę czasu spędziliśmy, pomidorowa z ryżem -Mega. Ja dodatkowo kołocz i takie coś w sreberku, choby robiony baton ( bardzo dobry). W Rybniku spotkaliśmy jeszcze Juraszków. Od Rybnika już w 7 jechaliśmy do Mszanej. Kilka mocnych zmian, widać było ,że na mecie będzie ściganie , Mirek i Krystian nie popuszczą. Ja trochę nie wiedziałem co robić, bo Marek zostawał trochę z tyłu , a Wojtek nie miał już oświetlenia z przodu. Za Mszaną postanowiłem ,że pojadę z Juraszkami i Mirkiem, bo do mety już blisko ,więc Marek na pewno sobie poradzi ,a Wojtek dzielnie jechał z nami. Przed Gołkowicami stracił mi się Wojtek, ale droga do samej mety była już oświetlona, więc był widoczny na drodze,więc jechałem dalej. Znając Krystiana wiedziałem, że zaatakuje przed metą. I się nie pomyliłem na wysokości drewnianego kościoła w Gołkowicach poszedł gaz, Mirek ,za nim , ja na trzeciego. Wygrał Mirek, Krystian ,a potem ja. Najdziwniejsze ,że później w wynikach wyszło ,że to ja byłem przed nimi. Ale nie korygowaliśmy tego bo o złote gacie nie jechaliśmy, a jak było to każdy z nas wie :)Gratulacje dla Was, po tylu km jeszcze mieliście siłę na sprint. Z tego miejsca Gratuluję Pawłowi,Stachowi i Otfinowi za wyniki, jesteście niesamowici. Dziękuję Markowi, Wojtkowi i Mirkowi za pomoc i współpracę na trasie. Marek dla Ciebie szczególne gratulacje za przejechanie tylu kilometrów !!!! . Do zobaczenia . Zapraszam na kolejną edycję TdS, bo warto.
Super czyta się takie relacje. Prawdziwy team spiryt . Piękna współpraca i motywacja do dalszej walki . Graty ! Duża część relacji jest o jedzeniu ! Ja nawet nie wiedziałem , że takie jedzenie było ! Kurna , muszę trochę zwolnić! Do zobaczenia Domin !